piątek, 30 stycznia 2015

Lalka szmaciana z Cottoni

Kochane, miałam napisać o lalce z Cottoni i wciąż mi to jakoś uciekało. W końcu znalazłam chwilkę, żeby podzielić się z Wami moimi doświadczeniami w kwestii szmacianych lal.

Po pierwsze, na rynku jest wiele lal tzw. szmacianych. Mnóstwo z nich, to zwykłe szamacianki z Chin za 15zł. Trochę się naszukałam, żeby znaleźć dokładnie to, o co mi chodziło. Dzięki Wam i Waszym podpowiedziom trafiłam w kilka ciekawych miejsce, ale jedno zasługuje na szczególną uwagę - Cottoni.

Marzyłam o pięknej, pierwszej lali dla Zosi. Tak, to była pierwsza, specjalnie na pierwsze urodziny. Chciałam, aby była niepowtarzalna i stworzona specjalnie dla mojej Zochy. Pani Ania poprosiła, abym wybrała kolory ubranek i włosów, a ona uszyje dla nas piękną lalę. Poprosiłam dodatkowo o opcję długich i luźnych włosów, z których w przyszłości Zosia będzie mogła pleść warkocze, a co! 

Musicie pamiętać o tym, że taka lalka nie wychodzi z chińskiej fabryki, tylko jest szyta ręcznie, a co z tym idzie ma wyższą cenę i dłuższy czas oczekiwania. My naszą otrzymałyśmy po około miesiącu, a zapłaciłam 150zł + kw. Ale warto było! Polecam gorąco wyroby Pani Ani!

Lala ma 50cm, długie włosy, rękami i nogami można ruszać, co umożliwia łatwe posadzenie jej. Ubranka są "zdejmowalne", więc można zmienić wygląd lali w dowolnym momencie. Nasza ma dodatkowo wszywkę na plecach z datą pierwszych urodzin Zosi. 





Takie prezenty mają duszę. Czasami lepiej jest kupić coś wyjątkowego i droższego :)

Zdjęcia pochodzą z fanpage'a Cottoni.

P.S. Niedługo opowiem Wam więcej o mojej nowej zdobyczy. 

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Dawno nas nie było...

Oj dawno... a tymczasem Matka zaczęła aktywności fizycznej zażywać. Takie postanowienie noworoczne, bo jak niedawno dotarło do mojej głowy - mamy już 2015! Zaległe życzenia Wam przesyłam, noworoczne znaczy się. Nie ma to jak refleks... Tak to jest jak Matka jest matką i pracuje jeszcze. A jak Ojciec na delegację trzydniową wyjedzie i zostawi Matkę i Córkę same, to przecież Matka ma wtedy tyle pracy, że prezentacje po nocach wysyła.

Ale ja przecież nie o tym miałam. Na siłownię chodzę. Cztery razy już byłam. No to chyba mogę mówić, że "chodzę na siłkę", no nie? Pocę się wtedy jak szara mysz, a po wszystkim urządzam sobie grzanie dupy  w saunie suchej i parowej. A jak, kto Matce zabroni?!

Odnośnie chodzenia - Zocha porusza się tylko przy meblach, albo jak złapie się ją za ręce. Rehabilitantka mówiła, że w lutym zacznie, ale wtedy termin wydawał się mega odległy. Chyba Pani Patrycja jest jednocześnie wróżką. Może by mi tarota jakiegoś postawiła, bo momentami już sama nie wiem co robić.

Jakaś taka niezdecydowana jestem. Na każdej płaszczyźnie...

Jak to jest, że o tej porze piszę posta? Ano tak, że Zoch ma wirusa. Podczas parzenia korpokawy, przed 9, dostałam telefon - gorączka, a w żłobku wirusówka. Uratowała nas Pani Danusia, która mogła Córkę odebrać, a Matka jak tylko ustabilizowała sytuację w pracy, przybyła do swego chorego dziecka.

P.S. Tak - kolejny post będzie o szmaciance Zosi :)