Zoch skończył 23 tygodnie, w czwartek będzie już 24! Czas szybko leci. W tym roku po raz pierwszy obchodziłam Dzień Matki, jako pełnoprawna Matka. W 2013 Zosia była małą fasolką i ten dzień był pełen szczęścia, ale także lęku o Nią.
26.05 to dla mnie także data ślubu. Wczoraj mieliśmy drugą rocznicę. Już?! A może dopiero...?
Oczywiście kombinacja uroczystości wskazywałaby na to, że dzień powinien być wyjątkowy, wspaniały i niezwykle miły. No, tak powinno być. Moja wspaniała córka (która zaczęła ogarniać, że butelkę można trzymać i pić przy pomocy własnych kończyn, a także masować nią dziąsełka) uczyniła ten dzień wyjątkowym...
Nie mogłam od niej odejść - inaczej był płacz. Była niezwykle marudna, męcząca i przylepiona do mnie. Chyba coś się jej pomyliło i urządziła sobie Dzień Dziecka. Z okazji rocznicy postanowiliśmy udać się do włoskiej knajpy, pojechałyśmy więc po męża na stację. Podczas oczekiwania Zofia zrobiła kupę. Padał deszcz, więc okna uchylić nie mogłam, bo lało się do środka. Siedziałam więc tak w oparach kupy. Zmieniłam pampera pod knajpą, weszliśmy, zamówiliśmy i dostaliśmy jedzonko. No i co wtedy? Tak, Zofia zachowała się jak w domu. My jesteśmy przyzwyczajeni, ale reszta obecnych pewnie nie. Zaczęła stękać, robić się czerwona i walić kupę. Próbowałam to jakoś zakamuflować nuceniem, mam nadzieję, że się udało.
Nie ma to jak romantyczna kolacja z kupą w tle. Ale wiecie co? Wolę tak, niż bez niej. Najważniejsze, że ten dzień spędziliśmy we troje.