Julek zaczął dzisiaj odważniej pukać w brzuch, fajne
uczucie. Już prawie zapomniałam jak to jest. Wcześniejsze „motylki” zmieniły
się w małe kopniaki. I czuję się wciąż wspaniale, nogi jeszcze nie puchną,
kręgosłup nie boli, ale… mam okropną cerę! Przy Zoście po pierwszym trymestrze
zrobiłam się piękna, a teraz jest coraz gorzej! Krostki, wypryski etc. Czy ktoś
ma dla mnie jakiś ratunek? Jedzenie warzyw i owoców w zamian za śmieciowe
jedzenie nie pomaga, suplementy biorę, myję twarz etc i nic. Taaak, pewnie
muszę przeczekać, bo to wina hormonów, ale czy jakieś oczyszczanie u
kosmetyczni pomoże?
Skoro już o nich mowa, o hormonach znaczy się, to ostatnio
sprawiają, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią, gdy pomyślę o mojej
córce. Kocham ją z każdym dniem jeszcze mocniej (o ile jest to możliwe) i
absolutnie zwariowałam na jej punkcie. Nie to, że wcześniej byłam jakaś mniej
czuła, ale teraz mam eksplozję miłości i chcę, aby każdy dzień z tych ostatnich
gdy jest oczkiem w głowie, był wspaniały i wyjątkowy. Zastanawiam się wciąż jak
braciszek zmieni jej życie, tak realnie. Dzisiaj malowałam się w łazience,
Zochnę posadziłam na desce od klozetu, dałam szczotkę do zabawy, a ona pierwszy
raz, tak sama z siebie pokazała na brzuch i powiedziała „Julo”. Zawsze po mnie
powtarzała z radością, a dzisiaj tak sama z siebie. I buziaka dała w brzucha.
Nie rozumie jeszcze o co chodzi, ale świta jej chyba coś o tym „dzidzi” w
brzuchu. Czekam na mocne kopniaki, żeby mogła brata poczuć.
Już prawie połowa za mną, niedługo będę matką dwójki dzieci.
Cieszę się cholernie i jeszcze bardziej boję…