Powiedziałam Mężowi, że do pracy chodzi nie będę. Odpowiedział, że oczywiście, ale w zamian widywać mam się z psychologiem. A ja nie chcę! Bo żeby rozmawiać z psychologiem to trzeba wiedzieć, że szuka się pomocy, chcieć trzeba po prostu. Niestety muszę więc chodzić do pracy. Patrzeć na ludzi, uśmiechać się i wychodzić, gdy płyną łzy. Nie chciałam być w centrum zainteresowania po powrocie, dlatego też wersja oficjalna - zatrucie pokarmowe. No i tak sobie tutaj siedzę, w tej pracy właśnie, po "zatruciu" ze smutna miną.
Jutro wizyta u lekarza. Sprawdzić trzeba czy wszystko jest ok i kiedy będziemy mogli zacząć od nowa starania. Niestety pani doktor nie znam, miała to być wizyta na potwierdzenie ciąży, gdyż szybciej umówić się nie dało (ani państwowo, ani prywatnie - Warszawa!), a teraz potwierdzać już nie ma co.
Krzyczeć mi się chce. I wyjechać gdzieś daleko,daleko,daleko... Leżeć na trawie, patrzeć w niebo i trzymać za rękę Jego. On mi bardzo pomaga - przytula,rozmawia i jest cierpliwy. Prawdziwy skarb mieć takiego Męża. Tylko ja wciąż wpadam ze skrajności w skrajność. Mam nadzieję, że niedługo mi przejdzie, hormony wrócą do normy i będzie tak jak dawniej. O ile może być jak dawniej.