czwartek, 24 lipca 2014

Jakoś długo nas nie było...

A no długo. Bo Chrzciny, urlop, potem rozpakowywanie i sterty prania. Co u nas?

1. Zosia została ochrzczona i wtedy dziecko nam się nieco zepsuło. Tak. Trach i zepsucie nastąpiło. Chociaż to pewnie jest połączone z punktem 2 czyli urlopem blisko dziadków i ich rozpieszczaniem. Ale o tym później. Wracając do Chrztu - Zoch był grzeczny, wyspany i najedzony, więc wciąż było "mamama", "tatata", "dadada", a także zaczepianie starych dziadków w ławce za nami, rozśmieszanie zasypiającego dziecka z przodu i kręcenie głową. Po kościele przenieśliśmy się do nas. Z okazji małej liczby gości, czytaj 8, obiad ukręciłam sama.

2. Zaraz po obiedzie udaliśmy się na urlop w moje rodzinne strony. Spędziliśmy urlopowy tydzień w domku nad samym jeziorem. Zocha została zabrana przez dziadków na 2 noce, więc mogliśmy się wyspać. O! I zrobiliśmy to! Dwa ranki z rzędu do 10! Pogoda była cudna, więc spacerowaliśmy, zbieraliśmy polne kwiaty, kąpaliśmy się w jeziorze, łowiliśmy rybki, grillowaliśmy (jak porządna, polska rodzina). Żałuję, że nie pojechaliśmy nad morze, ale pomoc rodziców przy Młodej rekompensuje mi wszystko. 

3. A młoda się z leczka zepsuła, jak już wspomniałam. Od ok 2 tygodni taka zpsuta jakaś. Jęczy, stęka, płacze. Trochę to może zęby, ale jak tylko mamusi weźmie na raczki, to od razu humor szampański. No właśnie - mamusia. Ze mną musi się bawić, wciąż mnie widzieć i ja ją muszę usypiać. Nie powiem - miła rzecz, że dziecko tak zapatrzone, ale wolałam wersję Zosi, gdy tata wystarczył. 

4. Mama musiała więc odstawić rower, ale wróci do niego, nie ma bata! Zdrowiej chyba muszę żyć, nie ma co! Od dłuższego czasu robię catering dla męża i przy okazji dla mnie. 5 posiłków dziennie. Nie wiem ile wytrzymam, ale efekty są. Nie, waga nie leci na łeb na szyję, ale jakaś taka chudsza się czuję (nie liczę tego kilograma, co mi wskoczył na plecy na urlopie). Dzisiejszy sos musztardowo-miodowy do sałatki podbił moje serce, no i męża też!

5. No i Zocha zaczęła jeść jak człowiek - to co mama jej zrobi. Magiczny składnik? Ziemniaki. Mimo uczulenia dorzuciłam jej 3 dni temu pierwszy raz i zjadła je nawet ze znienawidzonymi buraczkami! Dzisiaj buzię otwierała, jakby słoiczek jadła. Przeprowadzam każdego wieczora obserwację i jak do tej pory brak kropek. Nie chcę zapeszać, ale wygląda jakby uczulenie ustąpiło. Jak obiadki pięknie wsuwa to w zamian gardzi mlekiem. Trzecią butelkę daję przez sen. Kaszkę zje, ale z butli średnio jej idzie. Pewnie przez mnogość innych produktów, które dostaje.

Tak to u nas. Poza tym brak czasu i gotówki. Zdjęcia chrzcinowe next time, bo je mąż gdzieś zakisił i nie wiem gdzie :P

piątek, 11 lipca 2014

Sylaby cieszą zmęczoną matkę

Właśnie w momencie, gdy osiągnęłam apogeum zmęczenia, niechęci do wszystkich i wszystkiego, a także chęci, ale ucieczki na koniec świata, moje dziecko zaczęło mówić sylaby.

Tak niespodziewanie, między zębowym marudzeniem, a odmówieniem obiadu powiedziała "ma-ma-ma". Potem poszło "ba-ba" i "da-da". Dzisiaj doszło "mam-mam" i kilka innych, a także cały potok takiego ble-blania dziecięcego. Nie taki "oooo", "aaaa", ale jakieś dziwne zbitki "ble-le-aj-lal". Jednym ciągiem! Wcześniej też zdarzało jej się powiedzieć sylabę, ale pojedynczą, tak jakoś nie pasującą do niczego. Od wczoraj gada na całego i wymyśla śmieszne ciągi.

A przedwczoraj powiedziałam mężowi, że martwi mnie brak sylab u naszej córki... No to córka stwierdziła, że jak matka tak bardzo chce, to ona powie. I jakoś tak te wszystkie niechcenia i chcenia uciekły w kąt. Znowu pojawił się uśmiech i motywacja.

Przede mną i w trakcie sprzątanie, pakowanie, pranie, gotowanie, najazd gości, Chrzest i wyjazd na urlop. Trzymajcie kciuki, żebym nie zwariowała...