poniedziałek, 31 grudnia 2012

2013!


Tak... Szczęśliwego Nowego Roku. 

Każdy rok przynosi nowe nadzieje, plany, oczekiwania... Czy mam jakieś na 2013? Chcę zostać mamą. Przynajmniej zobaczyć te II. Kiedyś chciałam schudnąć, nauczyć się czegoś nowego lub znaleźć pracę. Teraz chcę być mamą!

Obecnie ma miejsce próba nr 7. Z okazji antybiotyków mój organizm szaleje i testy owulacyjne pokazują wynik pozytywny od kilku dni, dzisiaj mimo 19dc miałam najmocniejszą kreskę. Totalna anomalia, bo owulacja przychodziła najpóźniej 16dc. W związku z tym cykl ten spisuję na straty, może ten styczniowy będzie szczęśliwszy?

Jeśli mam tylko jedno marzenie, to po co planować i oczekiwać czegoś jeszcze? Może po prostu podsumuję 2012 i to wystarczy? W takim razie:
  • 2012 na zawsze pozostanie szczególną datą, bo w Dzień Matki powiedziałam "Tak" i zostałam żoną,
  • jest to też rok, w którym popsuły się moje relacje z siostrą i końca szaleństwa nie widać,
  • postanowiliśmy kupić dom, ale kredytu już ogarnąć nie daliśmy rady,
  • moja mama skończyła 45 lat, a mi pozostał rok do ćwierćwiecza,
  • poznałam wspaniałych ludzi,
  • odbyłam pierwszą poważną wizytę u psychologa,
  • nasze koty skończyły rok...
I pewnie mogę wyliczać tak w nieskończoność. Mimo wielu wspaniałych wydarzeń ten rok wciąż będzie kojarzył mi się z jednym. Z tym, że straciłam Maleństwo. To już ponad 4 miesiące temu, tak szybko leci czas... Prawie każdego dnia wracam do tego, ale wiecie co? Jest mi z tym coraz lepiej, inaczej zaczynam patrzeć na ten fakt.
Jakieś plany, marzenia?

Mam nadzieję, że Wasz rok będzie lepszy, wspanialszy i niezapomniany. Nie wiem czy chcecie zrzucić kilka kilogramów, rzucić palenie, czy polecieć na Księżyc, w każdym razie niech się uda! Niech ten rok będzie magiczny! 


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Święta, święta...

... na Podlasiu. U rodziców, z -20'C i tonaaaami śniegu. Korzystając z chwili przerwy pomiędzy przedzieraniem się przez zaspy po kolana na cmentarzu, w celu umieszczenia na grobach wianuszków świerkowych (hande made), opłatka i zniczy, a lepieniem pierogów, gotowaniem kapusty, chcę złożyć Wam życzenia. 

 
 Dużo, dużo zdrowia, szczęścia i radości - nie tylko w te świąteczne dni, ale także każdego zwykłego dnia. Kolęd śpiewanych przy stole i choinki zielonej. I mnóstwo miłości, bo ona jest najważniejsza!







Powyżej domowa choinka, poniżej tony śniegu :)






poniedziałek, 17 grudnia 2012

Nice...

Do Wigilii już tylko tydzień, a ja znowu chora. Weekend spędzony z koleżankami na wyjeździe nie przyniósł poprawy stanu zdrowia. Na szczęście mąż wysprzątał mieszkanie i miałam niespodziankę wracając do domu. 

Najbliższy tydzień upłynie więc na wizytach u lekarza i w banku, na spóźnionym wysyłaniu kartek świątecznych i kupowaniu prezentów. Zamiast napawać się radosną, świąteczną atmosferą, ja będę biegać jak kot z pęcherzem, z gilem do pasa i robić wszystko na ostatnią chwilę. Nice! 

Wszystko dzięki mojej kochanej pracy, w która od ponad miesiąca nadawała tempo mojemu życiu. W związku z powyższym lunche i wieczory spędzane w biurze, ograniczyły mi dostęp do wolnego czasu. No i oczywiście w momencie, gdy myślałam, że nadszedł kres tegoż zawirowania, na głowę spadły kolejne dwa projekty. O dzisiejszej Wigilii pracowej przypomniałam sobie dopiero w pociągu do pracy. Zorientowałam się, że wyglądam jak kupa z okazji choroby i mam na sobie sweter. Nice!

Nie chce mi się jakoś tych świąt. Kredyt mieliśmy dostać przed Wigilią, ale zabrakło jednego papierka i oczywiście przesunie nam to wpłatę. Oczywiście jak mój Te pytał, czy dokumencik takowy przedstawić powinien, Pani zapewniła, że jest zbędny. Szkoda, że sytuacja się zmieniła. Nice!

Jeszcze jakieś miłe pomysły od losu? Niech się ten 2012 skończy. Błagam!

piątek, 14 grudnia 2012

Pomoc dla Pana Zenka

Jest sprawa! Otóż jest Pan Zenek - starszy,sympatyczny Pan, któremu trzeba pomóc. Finansowo/materialnie - jakkolwiek. Jest zima,idą święta, a mu potrzebny jest węgiel, jedzenie i ubrania. Apeluję o pomoc/rozprzestrzenienie i załączam link, w którym wszystko macie opisane i obzdjęciowane:



Info odnośnie tego, jak przelać pieniądze/jak wysłać uzyskacie tu: katarzyna.satchell@gmail.com

wtorek, 11 grudnia 2012

I jak tu męża nie kochać...

I jak tu męża nie kochać...? 

Gdy dzień z każdą jego następną minutą wydaje się być coraz gorszy, bo oczy łzawią od porannego śniegu, słowa innej osoby zrobiły Ci przykrość, a na obiad czasu nie ma i jesz banana? Gdy karty miejskiej nie możesz doładować w dwóch alternatywnych miejscach, a jutro biec będziesz musiała szybciej i spać o kilka minut krócej, by zdobyć tenże bilet. I jeszcze tydzień do zakończenia, trwających od ponad miesiąca, kluczowych kwestii w pracy. Słów, zdjęć, prezentacji...

Trywialne szczegóły, małe elementy, nieważne kwestie - w taki dzień składają się w całość i przygniatają Cię całą swoją masą, z impetem...

I jak tu męża nie kochać? Gdy podnieść nie możesz się z kanapy, a on podchodzi i czule całuje Twoje zmęczone usta. I po śledzie idzie, na które masz nagle wielką ochotę. Koty nakarmi, pomasuje dłoń. Ba! I nawet po frytki pojedzie przed 22. Jak Go nie kochać?

Chociaż miał pewnie więcej elementów w przytłaczającej rzeczywistości dnia dzisiejszego i bolącą głowę od zmartwień. On mimo wszystko wciąż przy Tobie trwa i czuwa, troszczy się. Wniosek kredytowy do końca doprowadzi i sprawi, że pierwsze wspólne konto wymagać będzie od Ciebie tylko jednego podpisu. W tych małych, błahych elementach drzemie siła miłości. Takiej codziennej, radosnej i pełnej troski. 

I jak tu męża nie kochać...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

wtorek, 4 grudnia 2012

December, be kind!

Zaczął się nieładnie. Mój Te chory, więc nici z bobasa w tym miesiącu, mam mnóstwo pracy i obecnie rozchorowałam się ja. Na zwolnienie iść nie mogę, bo strategie marketingowe na 2013 mają najwyższy priorytet. Do tego dochodzi zamieszanie wokół domu i kredytu. Papierki wszystkie zebrane, ale czekamy na opinię rzeczoznawcy, tak więc wniosku nie złożymy dzisiaj, a najwcześniej w piątek.

December, be kind! Niech choroba odejdzie w kąt, święta zaowocują Fasolką, praca przestanie dawać mi w kość, a wniosek kredytowy zostanie rozpatrzony pozytywnie... Taaak, wiem - dużo tego. Ale czemu właściwie nie miałoby mnie spotkać tyle dobrego? Ciągły stres, strata Malucha i totalny chaos w życiu, czy serio nie należy mi się troszkę więcej szczęścia? 

Chyba cieszę się,że starania zostały odpuszczone w tym miesiącu, dzięki temu nabieram trochę dystansu do tego wszystkiego (co jak wiele z Was pewnie wie, proste nie jest). Bardzo inspirujący był dla mnie post Ags - Czego nauczyly mnie trzy lata starania sie o dzieci. Jest w kin kwintesencja starań o dziecko, to właśnie obecnie czuję, w momencie odpuszczenia i niewyczekiwania na test ciążowy. Ten post jest bardzo bliskim obrazem mojego życia w ciągu ostatniego pół roku. Nie chcę już tak.

Chcę zmienić pracę i nie martwić się tym,że przecież za miesiąc będę w ciąży i zostanę na bruku. Jak widać nie jest to tak proste, więc pewnie szybko mi to nie grozi. Chcę w połowie grudnia napić się dobrego wina, zaplanować picie tego wina, a nie myśleć, że wtedy to już na 100% będę w ciąży, więc nie wypiję. Majtki chcę zostawić w spokoju, a nie zastanawiać nad tym, co w nich zastanę, gdy po raz dziesiąty w ciągu godziny odwiedzam pracowy kibel. Odciąć się muszę. A najlepszą metodę na ciążę jest podobno nowa praca, nowy dom i mnóstwo pasji. Pewnie tak, bo nie myślisz o Fasolce wciąż i wciąż. Nie wiem. Wiem, że chcę odetchnąć i zapomnieć na chwilkę o tym wszystkim co wiąże się dla mnie ze staraniem o dziecko. 

Życzę miłego Grudnia, życzliwego i pięknego!

poniedziałek, 26 listopada 2012

Dom - brzmi dumnie!

Dzisiaj wpłaciliśmy zaliczkę. Jeśli dobrze pójdzie, to do końca roku zostaniemy właścicielami połowy bliźniaka! Nasze własne M5 - czyli spełnienie marzeń i rozwojowy punkt dla naszej rodziny :)

Domek jest już prawie wykończony, więc łazienki już zrobione i wpływu nie miałam, ale podoba mi się. No i szafki jutro do nich wybiorę, które uwaga - są w cenie! Kolory podłóg i  ścian mogę wybrać, nawet tych, które są już pomalowane, więc kolejna bomba! Jedyne, co będziemy musieli zrobić, to zainstalować kuchnię wnieść/dokupić meble. Już kocham ten dom, a nawet nie mamy jeszcze kredytu :) Wariatka ze mnie!!!! 

Fajna cena, dobra jakoś wykończenia i mega flexi podejście dewelopera. "Chce Pani na fioletowo? Będzie na fioletowo! Srebrne dodatki, oczywiście". No nie wiedziałam,że coś takiego się zdarza. 

W każdym razie cieszę się jak idiotka, a nawet jeszcze nie jest nasz. Ale już marzę i śnię o tym jak będzie bosko! Piękny prezent na pół roku małżeństwa!

środa, 21 listopada 2012

sobota, 17 listopada 2012

No to 6 cykl przed nami...

Nowy cykl - nowe nadzieje! Nie oglądać się za siebie i działać dalej, to właśnie mój cel. Wbrew wszystkiemu, to bardzo trudne. Uwielbiam, gdy słyszę od koleżanek, że jestem taaaka młoda, że to dopiero pół roku, że trzeba się wyluzować. No i co,że jestem młoda? To znaczy, że mam starać się o dziecko do czterdziestki, to wtedy ktoś będzie starał się mnie zrozumieć? Dopiero pół roku?! Dla mnie to JUŻ pół roku. Tabletki, badania, temperatura, owulacja, testy... czasami mam tego serdecznie dosyć! Nie potrafię wyluzować i nie znam wyluzowanej kobiety, która stara się o dziecko, jedno straciła i wciąż nic! Po prostu nie znam! Dopóki ktoś sam tego nie przeżywa, to zupełnie tego nie zrozumie. 

Kilka dni temu mocno się podłamałam i chciałam już zrezygnować, dać sobie siana i odłożyć dziecko "na później". Na szczęście mam wspaniałe wsparcie, a mianowicie Kat! Dzięki temu, że chciało jej się wysłuchiwać zdesperowanej i wkurzonej kobiety, nadzieja wróciła.

Dzisiaj odrywam się od tematu dzieci i starań (pierwszy raz od 2 miesięcy nie zbadałam temperatury!!!) i jedziemy do naszych dobrych znajomych na wędzona rybkę i mini imprezkę we czworo :) Zostajemy na noc i cieszę się,że ten wredny okres przyszedł wczoraj, bo gdy straciłam Malucha też u nich spaliśmy. To właśnie od nich pojechałam do szpitala i nie chciałam mieć znowu tegoż samego wrażenia, że to wszystko się powtarza. No i za pół godzinki jedziemy oglądać domek! Oczywiście mój optymistyczny mąż i tak mówi, że nas na niego nie stać, z czym zupełnie się nie zgadzam. Ale cóż czynić, on zawsze jest rozumem, a ja sercem w tym związku :P

sobota, 10 listopada 2012

Listopad.


No to mamy listopad. Tak wiem - trochę zapóźniona jestem, to to już 1/3 za nami. W każdym razie jakoś zebrać się nie mogłam na napisanie czegokolwiek. Czytałam wszystkie blogi, które śledzę na bieżąco, ale tu nie miałam sił,żeby cokolwiek napisać. Może dlatego, że mój tegoroczny listopad obfituje w daty przypominające mi o fajnych i tych mniej fajnych rzeczach?

Zaczął się jak zwykle - Dniem Wszystkich Świętych. Poniekąd stojąc przy grobach miałam bilans zysków i strat. Pozostała mi jedna babcia, drugiej nie znałam - zmarła w wieku lat 39. Piękna kobieta, wybitna nauczycielka, matka trójki dzieci, którą ja znam wyłącznie z pięknych fotografii. Ukochany dziadek odszedł zbyt szybko. Pamiętam,że w dzień pogrzebu, mając niespełna 9 lat nie chciałam zejść z huśtawki, którą 2 miesiące wcześniej zrobił specjalnie dla mnie. Obecnie jestem żoną, ale teściowej nie mam, nie żyje. Nigdy jej nie poznam, nie porozmawiam, nie zjem zrobionej przez nią kolacji. Podobno mam podobne oczy i pewnie dlatego mój mąż je tak uwielbia. Kolega z ławki, który ratując życie innej osoby utonął, też już nigdy nie zadzwoni, nie pośmieje się i nie porozmawia. Wszyscy w moim życiu odchodzą. Mam wrażenie, że zbyt wcześnie, że zostawiają mnie samą, chociaż tak bardzo ich potrzebuję. Zbyt wcześnie odszedł też nasz mały Aniołek i chyba to było jednak dla mnie najtrudniejsze 1-go listopada. Chyba głównie dlatego ta nostalgia listopadowa mnie dopadła.

Oczywiście ten listopad to także równe dwa lata naszego związku i pół roku bycia żoną. Nowa funkcja w tej całej ludzkiej hierarchii. Podoba mi się cholernie ten status. Ale wiecie same, co ucieszyło by mnie bardziej... nie żona a matka. Obecnie jestem na etapie optymizmu z tej kwestii, ale jak to się skończy to niebawem się okaże. Jeśli nie listopad, to może grudzień? Może na święta dostanę taki prezent? Obecnie jednak, jak już wspomniałam, mocno wierzę, że się udało i niedługo zobaczę dwie kreseczki. Podobno optymizm w tej kwestii pomaga. Zobaczymy.

Życzę miłego listopada. Nie poddawać się proszę chorobie i pogodzie! :) Jak się czegoś mocno chce, to prędzej czy później się uda!


wtorek, 30 października 2012

I po wizycie!

Wróciłam od dr Irka, który odpowiedział cierpliwie na wszyyyystkie nurtujące mnie pytania :) Wyniki bardzo dobre, badanie udane, a USG pokazało, że pęcherzyk ma już 17 mm :) Teoretycznie pęknie za 3-4 dni, musi mieć co najmniej 20 mm, także weekend jest nasz! Endometrium 7mm, więc też w normie. Trzymajcie kciukasy kochane! :)

poniedziałek, 29 października 2012

Cudem umówiona wizyta :)

Cudem udało mi się umówić dzisiaj wizytę u dr Irka!Ma na tyle dobre opinie i fajny kontakt z pacjentem, że jest totalnie oblegany. Zrobiłam badania i wyniki wyglądają na bardzo dobre, w jednej kolumnie jest czegoś minimalnie za mało, ale mam nadzieję, że dowiem się o co chodzi. Pojawić się miałam u doktorka po wykonaniu tych badań, a tu termin na 27.11! No przecież to prawie grudzień i już drugi cykl będzie. Miałam się dowiadywać i udało się, zwolniła się jutro o 12.30 :) Dodatkowo... jestem przed owulką, więc mam nadzieję, że uda się podejrzeć pęcherzyk i sprawdzić co w trawie piszczy.

Trzymajcie kciuki, żeby jednak nie było już po i monitoring się udał! Pozytywnie jestem nastawiona bardzo i formalnie przygotowana na wszystko :)

poniedziałek, 22 października 2012

Pierwszy z trzech dzidziowych cykli...


Sobotnia wizyta u Pana ginekologa okazała się być bardzo owocna - psychicznie oczywiście :) To,że było spóźnienie w @, a potem moooorze czerwone świadczy o tym, ze jajeczko niestety nie chciało zostać z nami dłużej i po dłuższych namysłach jednak się ulotniło.

Do Pana Doktora szłam z zamiarem uzyskania wielu skierowań na wiele badań, bo przecież na 100% jest coś nie tak. Ku mojemu zdziwieniu wyszłam z zupełnie odmiennym patrzeniem na świat :)


Zalecenia lekarza:

* skierowanie na podstawowe badania - morfologia i płytki krwi, glukoza, dwa rodzaje toksoplazmozy (krew oddania dzisiejszego poranka, czekam na wyniki),
* dużo witaminy C - kiwi, cytryna, grejpfrut,
* zwiększona dawka kwasu foliowego do 0,5 mg,
* dwa razy dziennie łykać mam witaminki, żeby pomóc organizmowi,
* od 14dc przez 12 dni brać będę wspomagacz - Duphaston, wyreguluje on cykle i przekonywać będzie jajeczko,żeby jednak z nami zostało :)


Jeśli po 12 dniach @ nie nadejdzie, to robię teścik. Jeśli będzie pozytywny to, cytuję, "odstawiam męża" i przychodzę do lekarza, zwiększając dawkę Dupka do 2 tabl. na dobę, jeśli negatywny powtarzam proces. No i tak 3 cykle. Jeśli się nie uda, to zaczniemy poważniejsze badania, ale obecnie mam się nie denerwować, relaksować i stosować do zaleceń :)

Dr Irek is the best! :)


piątek, 19 października 2012

***

„Najpierw rezygnujesz z drobiazgów,

potem z większych rzeczy,

a w końcu z wszystkiego.

Śmiejesz się coraz ciszej,

aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać.

Twój uśmiech przygasa,

aż staje się tylko imitacją radości,

czymś nakładanym jak makijaż.”

                                                                      -Harlan Coben-

Zapożyczone od Zagubionej

sobota, 13 października 2012

Gdy żona niedomaga...

...mieszkanie wygląda jak pole po bitwie, w lodówce jest wyłącznie światło i słoik ogórków, góra niewyprasowanych ubrań zasypuje pokój, a cukier do kawy wsypuje się dużą łyżką od zupy, bo tych małych brak. Tak właśnie jest u nas. Fakt, że mąż zrobi pranie i ogarnie brudne naczynia ze stołu, ale jednak to nie to samo. Tak to właśnie u nas jest! I wcale nie chodzi mi o to,że jest gorzej, czy to źle - wręcz przeciwnie! Mąż dba o żonę, która niedomaga - podaje jej kawę i przytula w środku nocy, odkłada swoją pracę i masuje jej plecy. Ten aspekt tego całego pobojowiska kocham, bo kocham tego faceta, który wozi mnie po lekarzach, pilnuje odbioru wyników i nie bagatelizuje godzinnego płaczu w poduszkę. Żona niedomaga i boli ją każdy kawałeczek ciała. I duszy...

Deszczowa, wietrzna jesień nie sprzyja uśmiechom. Troszkę je hamuje. Sprawia, że każda dolegliwość ciała staje się 3 razy bardziej doskwierająca niż w rzeczywistości, a każdy mały problem urasta do rangi katastrofy. Tak przynajmniej ma ta niedomagająca żona. Dlatego wsparcie męża jest nieocenione! Wspaniałe uczucie mieć kogoś, kto wszystkie te niedogodności pomaga przekształcić w coś pozytywnego. 

Miłego weekendu życzę, z uśmiechem i radością! Ja planuję trochę odprężenia w gabinecie SPA, mam nadzieję, że znajdę na to czas. Trzeba ogarnąć przecież mieszkanie!Ale pamiętać trzeba, że...


poniedziałek, 8 października 2012

Próba nr 4 i poniedziałkowy ranek


Tak, starania zostały zaczęte. Powoli czekam na rezultat próby czwartej. Jajniki wariują od 10 dni, temperatura podwyższona hmmm... nie, nie nastawiam się :) Nieco ponad tydzień do wyniku, więc postaram się żyć normalnie. No i pracować normalnie...

... no właśnie - praca! Poniedziałek zakończył ten krótki weekend (tak, tylko 2 dni!). Chce mi się spać, leżeć, odpoczywać, a nie pracować! Koleżanka na urlopie, więc prace wykonuję podwójnie, przetarg na obsługę klienta wygrany, więc przygotowuję się psychicznie do natłoku pracy w czwartym kwartale (hmm 4 kwartał, 4 próba).

Obecnie potrzebuję kaaaaaawwwwyyyy! No i trochę czekolady.



Mąż również cierpi na chroniczny brak czas i nadmiar stresu, więc poranna rozmowa skończyła się na planach urlopowych. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, ale słońca chcę! Gdzie jest teraz ciepło, słonecznie i przyjemnie? 

Na tym pytaniu zaprzestanę i życząc wszystkim wspaniałego tygodnia, rzucę się w wir pracy.


poniedziałek, 1 października 2012

No i październik!


Dziś zaskoczył mnie październik. Zaskoczył? Tak, zupełnie niespodziewanie wślizgnął się do mojego życia. Czas biegnie tak szybko, że nie mogę złapać oddechu. Zwłaszcza ostatnio. Za dużo wrażeń jak na ostatni miesiąc, negatywnych wrażeń. Czekam, aż wszystko się odmieni.

Dobry humor chyba jest znakiem lepszego czasu, prawda? Uśmiech nie opuszcza mnie od 2 dni, więc zaklinam październik - czary mary, bęc! W środę udaję się do SPA, na niejako wyjazd służbowy, w związku z czym kolejny plus :) W pracy odprężenie, więcej czas na nicnierobienie, więc złapię oddech przed strategiami dla klienta pod koniec roku.




Wiecie co? Chyba znowu zaczynam kochać życie. Mimo tego, co ostatnio przyniósł mi los, znowu zaczynam je kochać!

P.S. Dzisiaj Dzień uśmiechu , więc wszystkim życzę go jak najwięcej. Nie tylko dzisiaj, ale zawsze!


czwartek, 27 września 2012

"Deszczowa Piosenka" w Romie


Muszę się pochwalić, po prostu muszę! Byłam wczoraj na przedpremierowym pokazie "Deszczowej Piosenki" w Romie :) Było cudnie! Z okazji tego, że była to poniekąd próba generalna (premiera w sobotę), zdarzały się maleńkie niedociągnięcia, ale efekt ostateczny - bomba! No może to ja jestem takim szaleńcem, bo mi się wszystko w Romie podoba. Absolutnie wszystko.

Siedzieliśmy w strefie "deszczowej". Co to oznacza? A to, że miejsca w pierwszych 4 rzędach, momentami narażone są na... deszcz! Na każdym krzesełku leży taka niby pelerynka, którą trzeba się przykryć, aby nie zmoknąć. Aktorzy stepują, tańczą i śpiewają w deszczu. Efekt wspaniały! 


Jak zwykle zafascynowana byłam strojami i scenografią. Nie wiem gdzie oni to wszystko mieszczą za kulisami. Wszystko na najwyższym poziomie. Aktorzy pięknie tańczą, duuużo stepują i śpiewają! Są 2  obsady, bo przedstawień będzie mnóstwo. W "Kotach" było chyba obsad 15! Ludzie wciąż mieli kontuzje. Tutaj tez może być różnie, bo ta woda wygląda genialnie, ale może być momentami niebezpiecznie.

Momentami ludzie z dalszych rzędów podobno nie słyszeli wyraźnie piosenek, u nas było bardzo dobrze. Zależy to pewnie od odległości. Oświetlenie, efekty multimedialne - wszystko doskonale współgra.

Jeśli ktoś chciałby się wybrać, to bilety prawie wyprzedane do końca roku! Sprzedaż zaczęła się już w maju i obecnie jest po kilka miejsc na spektaklu :)

Niestety nie ma jeszcze w Internecie zbyt wielu zdjęć, ukażą się pewnie po premierze, więc pewnie dorzucę to, co chciałabym pokazać. W teatrze jest zakaz fotografowania, posiłkuję się więc wujkiem Googlem :)

Podrzucam więc kilka linków dla zainteresowanych:




Bardzo podobał mi się również musical "Les Miserables (Nędznicy)". Finał był absolutnie genialny, no i ta scenografia. Nie zbyt dużo filmów w Internecie, ale są piosenki!





niedziela, 23 września 2012

Nasz album

Dzisiejszy wieczór upłynął na tworzeniu okładki do albumu. Tak jak zapowiadałam - wykorzystałam zdjęcie z zaproszenia ślubnego i fioletowe tło, czyli kolor dodatków :) Oczywiście w niektórych miejscach wyciekł klej, jest nierówno, coś odstaje. W każdym razie jest to mój "pierwszy raz", więc mam nadzieję, że koniec albumu będzie wyglądał lepiej :)

Powoli zbieram się do łóżeczka, bo jutro do pracy. Nie, nie chce mi się tam iść! Odpoczynku chcę i urlopu! Chyba wybiorę jakąś bezludną wyspę no i zabiorę męża :) Odstresowaliśmy się troszkę podczas weekendu u rodziców, no i zawiozłam w końcu babci i cioci płytę z wesela :) 100 lat to trwało, ale się udało :)

Lecę do łóżka. Może jeszcze jakiś film? Dobranoc!

środa, 19 września 2012

Same przyjemności :)

Czy ktoś się za mnie modlił, trzymał kciuki lub rzucał jakieś klątwy? Ostatnio wszystko się jakoś fajnie układa, aż dziwnie tak jakoś :) 
Pomijając chorobę oczywiście, która dopadła i puścić nie chciała zupełnie. Przegoniona została dopiero antybiotykiem! W każdym razie, jak ją już wygnałam (przy wsparciu wspaniałej Pani Doktor), udałam się do fryzjera. Dawno nic się na tej mojej głowie ciekawego nie działo, głownie z okazji ślubu i zapuszczania włosów w celu ułożenia z nich czegokolwiek. Niestety jak przychodzi moment szaleństwa i zamiast długich włosów nagle są krótkie, chłopakowe to właśnie tak bywa, że do ślubu trzeba się katować. W każdym razie z leczka fryzjerka pocieniowała i zrobiła, podobno modne obecnie, ombre (czy jakkolwiek się to pisze). Mi się osobiście bardzo podoba muszę przyznać :)


W wir urządzania też wpadłam, znaczy się obecnie planowania. Sypialnia nabierze hotelowego look'u, a salon stanie się bardziej stylowy. Jestem obecnie na etapie poszukiwania kryształowego żyrandola, aczkolwiek w nowoczesnym klimacie. No i podjąć chcę się stworzenia duuużego zagłówka do łóżka, takiego pikowanego (jak na hotel przystało!). Do pokoju potrzebuję kilku szczegółów.

Kanapa wraz z innymi tego typu sprzętami zakupiona została za pieniądze sprezentowane przez moich rodziców, jako dodatkowy bonus do wesela :) Zamiast je rozpuścić na głupoty, od razu zakupiłam bardzo potrzebne, nowe meble! Kanapa świetnie spełnia funkcję łóżka dla gości, bo chodź po niej nie widać rozkłada się i tworzy ogromne spanie, a materac ma jakieś 5-10 cm i jest super wygodnie :) 

A no i jeszcze jedno... w końcu po wielkich 32 dniowych oczekiwaniach przyszła ona - @. Czekam więc  na jej koniec i zaczynamy powoli starania!

niedziela, 16 września 2012

Już jutro 24-te urodziny i scrapbooking.

Tak, to już jutro. Jestem jedną z niewielu osób, które znam, kochającą dzień urodzin. Nie, nie tylko moich, ale również moich bliskich. Piekę ciasta, staram się dobrze wyglądać i wciąż się uśmiechać, zrobić coś szalonego. Uwielbiam ten dzień i chcę,by zawsze był wyjątkowy, trochę inny od tego sprzed roku. Te urodziny będą smutne. 

Smutne, bo miesiąc przed nimi dowiedziałam się, że zostanę mamą, dostałam najpiękniejszy prezent. Niestety dziecka już nie ma. Czekamy wciąż na moment, gdy będziemy mogli zacząć starać się o następne, ale fizycznie jest to obecnie niemożliwe. 

Smutne, bo jestem chora i od kilku dni leżę w domu. Gorączka, kaszel, osłabienie. Jest okropnie, nie pamiętam kiedy ostatni raz mnie tak rozłożyło. 

Miły akcent? Wczoraj postanowiliśmy świętować z przyjaciółmi ( dzisiaj niestety mam wrażenie, że zaraz wypluję swoje płuca). Najpierw było kino i Pamięć Absolutna, co prawda science fiction, za którym nie przepadam, ale nie powiem - całkiem niezłe. Mąż oczywiście stwierdził, że to gówno fiction. Ma zboczenie ze swoich fizycznych, astronomicznych studiów. Potem była długaśna kolacja w  Starym Domu ( http://www.restauracjastarydom.pl/ ) i jak zwykle się nie zawiedliśmy, było bosko.

Od dawna miałam ochotę zrobić Nasz album. Taki od początku i taki Nasz. Sprawiłam więc sobie prezent. Hmm... więcej niż jeden. Zaczynam scrapbooking!


Kupiłam album w kolorze szampana, mnóstwo kolorowych kartek, kartonów, kalek, kleje, kolorowe taśmy, brokat, nożyczki, tasiemki, brokat, błyszczące kwiatki... Dużo, dużo ciekawych rzeczy i wiem, że to dopiero początek. Muszę zająć się czymś kreatywnym i nie myśleć o smutku. Bo przecież zawsze po burzy wychodzi słońce! 

Najpierw wybiorę zdjęcia do albumu, zaczynając od najstarszych. Okładkę już mam - Nasze zaproszenie ślubne!

Rysowane przez koleżankę z Naszych zdjęć. Z datą, muszelkami  i piaskiem. Przyjęcie weselne było nad jeziorem i salę też udekorowaliśmy muszelkami,kamykami i ciętymi różami. No i oczywiście fioletowe dodatki, które były obecne wszędzie. Ajj... rozmarzyłam się. 

Więc to już jutro. Jutro skończę 24 lata. Moje marzenie podczas zdmuchiwania świeczek? Dziecko.

czwartek, 6 września 2012

Brytyjczyki - czyli Wardek i Leon

Chcę przedstawić Wam kociaki. Nasze dwa słodkie urwisy. 


Dwa koty, dwa charaktery, dwa szczęścia, dwa żywioły.

Zacznę jednak od tego, jak to się wszystko zaczęło - znaczy się moja przygoda z kotami. Ja zawsze uwielbiałam psy. Psy i koniec kropka. Może dlatego, że w domu zawsze był jakiś psiak? W każdym razie poznałam Męża i wtedy powoli zaczęłam zmieniać zdanie. Poznałam Kicię.

Kicia miała 14 lat i była wspaniała! Spała ze mną, dawała się przytulać, ba - sama o to prosiła! Potrafiła wejść na oparcie kanapy i swoją główką pocierać moją głowę, aby zwrócić uwagę na siebie. Niestety pewnego dnia okazało się, że Kiciula ma guza na brzuchu. Prześwietlenie wykazało,że ma przeżuty na płuca i niestety nie dałoby się jej uratować. Operacja usunięcia groziła większą ilością guzów. Z ciężkim sercem musieliśmy ją uśpić. Było morze łez i smutku, tęsknoty.

Tak przyzwyczaiłam się do obecności kociaka i tak tęskniłam, że namówiłam Męża do zakupu jakiegoś maluszka. Zaczęłam przeszukiwać Wujka Gugla i znalazłam koty brytyjskie - kanapowce, o miłym usposobieniu i przyjazne dla dzieci. Pierwszy w nasze progi trafił Wardzisłam, tak zwany Wardek :)


Pierwszą noc spędził pod łóżkiem, tak strasznie się bał. Potem było już lepiej. Na zdjęciu Wardek i Mąż w łóżku. Maluszek był jednak bardzo samotny. Praca w reklamie sprawia, że człowiek ma bardzo mało czasu, w związku z czym kiciak zostawał na długo sam. Postanowiliśmy znaleźć mu przyjaciela. Tak pojawił się Leon.

Tak,tak,tak - to prawdziwe zdjęcie. Tak wyglądał nasz mały Leon, kiciak, który trafił do naszego domu w moje 23 urodziny. Wzięliśmy go z polskiej hodowli Wonder Sky i to właśnie od nich pochodzi to słodkie zdjęcie :) Różnica wieku między nimi wynosi tylko 4 dni, wygląd jednak wskazywałby inny stan... Leon wygląda jak typowy Garfield lub dużą kocicę, która dopiero urodziła maluchy. Wardek natomiast kwalifikuje się do roli wcześniej wspomnianego malucha.


Uwielbiam je. Chociaż czasami chciałabym je wystawić na balkon zostawić na kilka godzin. Uwielbiają spać w naszej sypialni, co grozi obudzeniem się z sierścią w oku. Eh. Ale serca nie mam słuchać jak drapią w drzwi i miałczą do nas, w związku z czym przyjmuję ryzyko wspomnianej sierści w oku :) Są urocze, gdy zamiast pić wodę z miski, wolą wskakiwać do wanny i wyciągać języczki w poszukiwaniu stróżki wody. Wardek musi mieć ochotę na głaskanie i sam wtedy przychodzi. Robi to zazwyczaj tylko wieczorem. Leon natomiast, jak przystało na Garfielda, kocha być głaskany zawsze. Dosłownie zawsze. 

Uwielbiam te urwisy :)

wtorek, 4 września 2012

Czekolada!


Mam ochotę na CZEKOLADĘ! W jakiejkolwiek postaci, ale potrzebuję CZEKOLADY!!!! Zapominam na dzisiaj o diecie :)

Odklejam się od biurka i pędzę w poszukiwaniu słodkości :)


Coś dla czekoladowych wielbicieli w Warszawie:
http://www.tvnwarszawa.pl/informacje,news,nowa-palma-na-rondzie-de-gaullea-cala-z-czekolady,56567.html

niedziela, 2 września 2012

Czas tak szybko płynie...

 Mąż postanowił sprawdzić mi prezent. 3 tyg. przed urodzinami. W czwartek miałam wspaniały humor - śmiałam się, miałam same pozytywne myśli i chciało mi się żyć. Był to pierwszy dzień od dawna, gdy poczułam w sercu szczęście. W związku z tym Mąż postanowił, że chce przedłużyć tą pozytywną aurę i sprawić mi prezent.

Od dawna mówiłam o nowszym modelu mojej komórki - Samsung Galaxy S III. No i dostałam właśnie ten wymarzony telefon :)
Czas płynie tak szybko... niedługo moje urodziny. Kolejne. Kolejna jesień, przymrozki, pierwszy śnieg i  Boże Narodzenie, Nowy Rok i nowe plany. Ja swój plan już mam w głowie! Mam nadzieję, że w następnym roku kibicować będziecie naszej Dzidzi, że uda mi się zajść w ciążę i będę chodzić na kolejne USG, że na wspólnych zdjęciach pojawi się ktoś jeszcze!


P.S.

Jest coraz lepiej. Ba! O niebo lepiej! Nie wierzyłam, że powiem to w najbliższym czasie. W dużej mierze to zasługa otaczających mnie ludzi - męża, przyjaciółek i oczywiście Wasza. Śledzicie to, co tutaj wypisuję i dodajecie otuchy - dziękuję bardzo :*

wtorek, 28 sierpnia 2012

Rzeczywistość.

Powrót do rzeczywistości okazał się mniej przyjemny niż myślałam. Kilka dni u mamy, na Podlasiu, w piżamie... a teraz znowu gonitwa. Maile, telefony, ciągła zmiana strategii. Z jednej strony mniej czasu na myślenie, z drugiej jednak wciąż zastanawiam się co by było gdyby. 

Powiedziałam Mężowi, że do pracy chodzi nie będę. Odpowiedział, że oczywiście, ale w zamian widywać mam się z psychologiem. A ja nie chcę! Bo żeby rozmawiać z psychologiem to trzeba wiedzieć, że szuka się pomocy, chcieć trzeba po prostu. Niestety muszę więc chodzić do pracy. Patrzeć na ludzi, uśmiechać się i wychodzić, gdy płyną łzy. Nie chciałam być w centrum zainteresowania po powrocie, dlatego też wersja oficjalna - zatrucie pokarmowe. No i tak sobie tutaj siedzę, w tej pracy właśnie, po "zatruciu" ze smutna miną.

Jutro wizyta u lekarza. Sprawdzić trzeba czy wszystko jest ok i kiedy będziemy mogli zacząć od nowa starania. Niestety pani doktor nie znam, miała to być wizyta na potwierdzenie ciąży, gdyż szybciej umówić się nie dało (ani państwowo, ani prywatnie - Warszawa!), a teraz potwierdzać już nie ma co. 

Krzyczeć mi się chce. I wyjechać gdzieś daleko,daleko,daleko... Leżeć na trawie, patrzeć w niebo i trzymać za rękę Jego. On mi bardzo pomaga - przytula,rozmawia i jest cierpliwy. Prawdziwy skarb mieć takiego Męża. Tylko ja wciąż wpadam ze skrajności w skrajność. Mam nadzieję, że niedługo mi przejdzie, hormony wrócą do normy i będzie tak jak dawniej. O ile może być jak dawniej.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Jak pierwszego dnia w szkole po wakacjach.

Wracam do pracy. Pierwszy dzień po moich "wakacjach". Denerwuję się strasznie, sama nie wiem czemu. Najwyżej ucieknę z krzykiem i nigdy nie wrócę :) Oj, no wiem - tak źle nie będzie.

Samopoczucie o dziwo lepiej. No pomijając wieczór wczorajszy. Mąż wrócił z wyjazdu służbowego, więc jak go zobaczyłam, to wszystko się przypomniało. I znowu się rozkleiłam. Ale jest lepiej! Nie wierzyłam, że powiem to tydzień po. 

środa, 22 sierpnia 2012

Cholernie źle.

Wciąż płaczę, wracam myślami do tego co się stało, zastanawiam się "co by było gdyby". Jest strasznie. Nie podejrzewałam nawet,że po stracie tak wczesnej ciąży można tak bardzo cierpieć.

Zaczynam powoli obwiniać siebie za to, co się stało. Że mogłam się mniej denerwować, lepiej jeść i wina pić mniej. Tak bardzo boję się, że coś zrobiłam nie tak i to właśnie dlatego nie ma już dzidzi. Nie umiem skupić się na niczym, myślę o niej.

Nie chciałam robić sobie nadziei, że to już, że będziemy mieli dziecko. Wciąż bolał mnie brzuch, więc czekałam na okres. Zgaga, częste siusiu i obolałe piersi tłumaczyłam na różne sposoby. Bałam się uwierzyć w szczęście. Gdy jednak Mąż zawiózł mnie na beta hcg zaczęłam marzyć. Tak, marzyć o naszej dzidzi. Po dniu napięcia i ciągłego myślenia o wyniku, wraz z Nim pojechaliśmy sprawdzić jak się sprawy mają. Potem były łzy radości, kolacja i nadzieja.

Tak strasznie się cieszyliśmy. Tylko czemu do cholery 2 dni?! Czemu obudził mnie ból brzucha i czemu krwawiłam, czemu lekarz dał tylko iskierkę nadziei i czemu hcg spadło. Czemu poroniłam...

Mąż musiał wyjechać służbowo. Przywiózł mnie do mamy, pytał czy jednak ma zostać. Byłam odważna i zapewniłam, że dam sobie radę. Ale nie daję. Tak bardzo jest mi źle.

Wiem - jestem młoda, szybko udało nam się zajść w ciążę, jeszcze będę miała dzidzię, cierpliwości, trzeba myśleć o przyszłości... bla bla bla. Wiem to wszystko, ale obecnie nie dociera to do mnie.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

4 tydz. 5 d. i koniec.

W piątek odebrałam wyniki beta hcg i miesiąc przed swoimi urodzinami dostałam najwspanialszy na świecie prezent. Wiedziałam, że może być jeszcze różnie i nie ma co się nastawiać, ale starałam się być dobrej myśli. Niedzielne leniuchowanie zakłócił ból brzucha. Przeraźliwy ból. Niestety w łazience okazało się, że jest jeszcze gorzej. Mąż zabrał mnie więc do najbliższego lekarza, potem karetka i szpital.

Młody sympatyczny lekarz wyjaśnił zrobił USG i ciążę potwierdził, po czym dodał wytłumaczył, że tak się dzieje i zdarzyć może. Dał jednak cień szansy, że to tylko plamienie i kazał czekać na kolejne wyniki hcg. O 1 w nocy przyszedł i spokojnie wyjaśnił, że poroniłam, poziom hormonu spadł i jest mu przykro. Do porannego obchodu zaczekać miałam na decyzję, czy potrzebny będzie zabieg.

Noc była straszna - okropny ból fizyczny i psychiczny. Nie mogłam rozpoznać rano swojej twarzy w lustrze przez spuchnięte oczy. Na szczęście drugie usg wykazało, że wszystko przebiega prawidłowo i zabieg jest zbędny.

Z pustką w sercu po stracie pierwszej, wyczekiwanej ciąży Mąż zabrał mnie do domu. Widziałam, jak mu źle i jak stara się opanować mój płacz i smutek. Kocham Go za to ogromne. Za wszytko co robi, jaki jest. Bo jest cierpliwy i opanowany gdy jestem roztrzęsiona i stanowczy, gdy podjąć trzeba ważne decyzje. To była pierwsza poważna próba Nas.

Wiem, że ciąża była wczesna i lepiej teraz niż za dwa miesiące. Że zabieg okazał się zbędny i fizycznie jest wszystko ok. Tylko tak pusto mam w serduszku. Tak mi cholernie przykro! Wiem, że zajdę jeszcze w ciążę i wszystko będzie dobrze, ale teraz jest mi źle. Nie ma już naszej dzidzi. Naszej pierwszej dzidzi.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Próba nr 3 - czekam na efekt.

Wciąż oczekuję @, spóźnia się 3 dzień, co generalnie w moim przypadku jest dziwne, bo zawsze przychodzi idealnie. Pierwszy test negatywny, dzisiejszy z leciutką drugą kreseczką. Prawie niewidoczną, chyba się nie liczy. Czuję jednak ciągle taki "przedokresowy" ból od kilku dni, co jest oznaką jednak @. Sama nie wiem co myśleć. Ratunku! Poproszę szybko @ lub wynik bez złudzeń.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

I po urlopie.

Urlop zaczął się dość ciekawie, właściwie spontanicznym wypadem ze znajomymi. Wino nad Wisłą, domówka u koleżanki i godziny spędzone na leżakach przy PKP Powiśle. Wszystko w jeden wieczór. Mina Męża o poranku (czyt. 13.30) mówiąca: co ja tutaj robię, jak znalazłem się w swoim łóżku, bezcenna. Poczułam się znowu, jakbym była na studiach! W związku z powyższym urlop tzw. właściwy zaczął się nie w sobotę, a dopiero w niedzielę. Tydzień nad jeziorem, zmieniające się turnusy znajomych w naszym domku, usypianie małej Lilki (4-miesięcznej córeczki mojej koleżanki), wypad nad Wigry i pyszny obiad na zakończenie jakże wspaniałego wypoczynku.Polecam wszystkim odwiedzającym Suwałki - Gościniec :)


Wróciliśmy przedwczoraj. Zmęczeni urlopem (a jakże!), z pełną torbą prania, do miauczących kotów, a na domiar złego Mąż całą niedzielę katował mnie Władcą Pierścieni (Pierścienia?). Zmęczeni fizycznie, ale jakże upojeni szczęściem psychicznym. Tony przeczytanych gazet, dwie babskie książki, odsmażana babka ziemniaczana od mamy. 

Kocham ten spokój nad "moim" jeziorem. Wschody i zachody słońca, szum drzew, nawet ten letni deszcz, zapach grillowanego mięsa, wieczorne wino... Dołączając do tegoż obrazka Męża - bajka! Zdjęcia może niezbyt dobrej jakości, zrobione telefonem, na szybko, ale uwierzcie - było bosko!



Z rzeczy okołourlopowych:
  •  w końcu zrobiliśmy sesję plenerową - a jakże, zajęło nam to niecałe 3 miesiące haha, ledwie zmieściłam się w sukienkę, bo oczywiście z nadmiaru szczęścia, mam nadmiar kilogramów,
  • dostaliśmy film weselny - całkiem niezły, jak na tę tematykę,
  • kłótnia z siostrą - w rezultacie nie odzywamy się do siebie i pewnie tak zostanie przez najbliższe miesiące, no chyba, że dorośnie (w co wątpię),
  • zrobiłam test - dziecka brak.
No to wracamy do normalnego życia. 

piątek, 3 sierpnia 2012

Wariacje żony, czyli moje.


Już tylko niecałe 8h i będę na urlopie. Tydzień nad podlaskim jeziorem, ślubna (mega spóźniona) sesja zdjęciowa i wypad na Litwę. Proste, aczkolwiek ucieszy. Tak strasznie  potrzebuję odpoczynku! Wciąż chce mi się spać, a w przypływach emocji za moje nerwy obrywa mój mąż. Od 2 dni widzę poprawę, ale ostatnie 1,5 tyg. był aniołem, że ze mną został. Że nie spakował walizek i nie wyemigrował na Alaskę. Taką właśnie miał straszą żonę!


Żona krzycząca, płacząca i czepiająca się o wszystko. Koszmar, czyli ja. To nie tak, że jest to jakaś anomalia, zawsze byłam wybuchowa (tak to delikatnie nazwijmy). Aczkolwiek od 2 lat obserwuję poprawę i dziwnie zbiega się to z poznaniem wcześniej wspomnianego męża. No ten ostatni czas jest wyjątkiem tak beznadziejnego denerwowania się w moim wykonaniu, ale jest jeden plus w tym wszystkim. Wiem, że to moja wina i to ja świruję, że to nie mąż zawinił. Oczywiście w chwilach uniesienia tak mu właśnie mówię, ale swoje wiem. Staram się okiełznać bestię i ostatnio mi się to udaje.

Z miłości człowiek przestaje myśleć lub dopiero zaczyna. Ja obserwuję to drugie. Wiem, że czasami przeginam i to zupełnie moja wina, a u mnie to wiele. Mój mąż sprawia, że (jak to mówi moja mama), dwie szare komórki w moim mózgu zaczynają jarzyć co się dzieje. Tak jak wspomniałam trudno przyznać się otwarcie, że to ja zawiniłam, ale w głowie się przed sobą przyznaję, a to już wielki krok! 

Mam nadzieję, że urlop zadziała na mnie kojąco i ta koszmarna żona pójdzie w kąt. Trzymajcie kciuki :)

P.S. Dla wprawienia się w dobry nastrój i przywołania wspomnień załączam dwie fotki z zeszłorocznego wspólnego urlopu na Rodos :) 

wtorek, 31 lipca 2012

Powstanie

Jutro po raz 68 wybije godzina W. O 17 cała Warszawa i pewnie część Polski zatrzyma się, przystanie i odda hołd poległym Polakom. Ja mimowolnie uronię kolejną łzę i pomyślę o tych dziewczynach i chłopakach, którzy walczyli za wolność - ich i naszą.

Chociaż nie pochodzę z Warszawy każda rocznica jest jednak bliska sercu. Powstańcze wiersze, piosenki, zdjęcia - zawsze mnie to w jakiś sposób wzruszało, interesowało. Może to przez historyczny profil w liceum, bliskość tych tematów? Pierwsza wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Poczułam się, jakbym była jedną z nich, jakbym stawała do walki.


Dzisiaj wielu z nas nie zastanawia się nad tym, co wydarzyło się nie tylko w Warszawie, ale również w całej Polsce. Wielu stanęło w obronie ojczyzny. Ale czy my dzisiaj zrobilibyśmy to samo? Stanęlibyśmy z karabinem w ręku, pobłogosławili nasze dzieci, opatrzyli rannych? Myślę, że wielu z nich strasznie się bało, czuło lęk, a mimo to walczyło. Wielu zginęło.Ginęli wszyscy - dzieci, młodzież, dorośli, żołnierze, harcerze, pielęgniarki, lekarze, dekarze, kupcy, matki, ojcowie, synowie, córki, mężowie i żony...

Podczas powstania zginęło pewne małżeństwo. 4 sierpnia za ojczyznę oddał życie 23-letni mężczyzna, młody poeta, na którego czekały studia, rodzina, przyjaciele, przygody - życie stało otworem. 1 września dołączyła do niego 22-letnia żona. Oboje zginęli w powstaniu - Krzysztof Kamil Baczyński i Barbara Stanisława Drapczyńska. 

Elegia o ... [chłopcu polskim]

Oddzielili cie, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?
20. III. 1944 r.
Krzysztof Kamil Baczyński


Jutro o 17, jak co roku, przystanę, pomyślę i uronię łzę. I nie będzie przeszkadzać mi koncert Madonny gdzieś później w tle. Oddam pamięć poległym, a potem dalej będę żyć.

niedziela, 29 lipca 2012

Rowery

Rowery zakupione spontanicznie, z miejsca. Mój biało - fioletowy, cudny! Potem 20 km, znajomi, plaża i no i ukoronowanie soboty - grill z wariatami z pracy. Dawno nie mieliśmy tak aktywnej soboty, tylu wrażeń i odpoczynku zarazem. Wygląda na to, że rowerowe wycieczki mogą stać się jednym z lepszych sposobów na spędzanie wspólnego czasu.

Powrót 5 rano, gdy jest już przeraźliwie jasno, my objęci i sąsiad wyprowadzający psa - jego mina bezcenna :)

czwartek, 26 lipca 2012

Dwa miesiące temu zostałam żoną...




... to tak całkiem niewiele. Dla mnie to "niewiele" jest wciąż tak nierealne. Dwa miesiące temu stanęliśmy przed ołtarzem, przysięgając sobie miłość na całe życie. Nie, nie przyzwyczaiłam się do nowego nazwiska, ba - nie mam nawet nowego dowodu :) Słowo "żona" z Jego ust brzmi wciąż tak nierealnie. 


Stałe pytanie znajomych, którzy są jeszcze "przed" : czy coś się zmieniło? Nie. Zmieniło się, gdy na palec założyłam pierścionek zaręczynowy. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to "już". Przez następny rok wiele się nie zmieniło. To słynne "tak", sprawiło, że czuję się bezpiecznie przy Nim. To tylko ten maleńki i ważny zarazem szczegół.


<3

środa, 25 lipca 2012

Bańki mydlane

Ot, takie sobie bańki mydlane. Szampańska zabawa dwóch dorosłych kobiet, na balkonie jednej z nich. Wspomnień czar!






Niewiele trzeba by znów poczuć się dzieckiem...

niedziela, 22 lipca 2012

Imieninowy Gdańsk




Gdańsk. Oderwanie od warszawskiej rzeczywistości. Bilety na koncert Hanny Banaszak, która dała się namówić na występ na Ladies Jazz festival, okazały się być świetnym pomysłem i zachętą do spędzenia miłego weekendu we wspomnianym Gdańsku z imieninami w tle. Całkiem przypadkiem zrobiliśmy sobie kulturalny wypad do Trójmiasta - najpierw trafiliśmy na wystawę prac dyplomowych absolwentów ASP z całej Polski. Zdjęcia troszkę niewyraźne, bo robione w niewiedzy, czy jest to w ogóle legalne :) W związku z powyższym niestety bez autorów :P Potem wspomniany koncert, a następnie Kino Letnie w Sopocie :)






 Klimat Gdańska jest boski! Mnóstwo knajpek, sklepików, straganów, piękna starówka, Neptun i ten klimat! Wiele wspomnień z wakacji spędzonych 100 lat temu z rodzicami, spontaniczne wyjazdy ze znajomymi... Ah! Kocham Trójmiasto! Mimo niepewnej pogody nad polskim morzem chce się tam wracać.





To wszystko pozwoliło mi oderwać się od pracy i zmartwień. Spacer po sopockim Molo, mewy na plaży w Gdyni i uśmiech męża na rynku w Gdańsku. Czasami trzeba wyjechać, zaszaleć, zostawić wszystko gdzieś daleko, żeby przypomnieć sobie jakim jest się szczęśliwym człowiekiem. Bo małe rzeczy powinny cieszyć. To przecież nasze życie i nasze szczegóły!

czwartek, 19 lipca 2012

Próba nr 3

Przed nami próba nr 3. Taaak wiem - to dopiero początek. Wszyscy mówią, żebym się nie spinała i nie "napalała" na rychłą ciążę. Wiem. Ale trudno patrzeć na 1 kreskę i @. 

O dziecku myśleliśmy już długo, czekaliśmy tylko na ślub i zaczęliśmy tzw. produkcję. No i nic. Niby 2 próby nic nie znaczą, jak widać ciąża przed 30-ką nie jest taką prostą sztuką, jak myślałam.


Chyba serio zbyt mocno chcę i zbyt mocno się do tego przygotowuję. Czytam, dobrze się odżywiam, robię testy owulacyjne. I nic. Staram się o tym nie myśleć i podchodzić do sprawy na zasadzie - jak będzie to będzie. Staram się nie myśleć o tym tak wiele. Staram się. 

Przed nami dopiero 3 próba od podjęcia decyzji, więc jestem dobrej myśli. Moje badania wyszły przecież świetnie! Wciąż mam tylko obawę, że się nie uda, że czegoś nie wykryli. Taaak, to dopiero 3 próba! Za bardzo chcę... 

Kupiłam albumik dla dziecka. Nie mogę doczekać się, kiedy zapełnię go zdjęciami, odciskami rączek, pierwszymi słowami... Ale mam się nie spinać, nie myśleć, bla bla bla.

Za kilka dni 3 próba. 

Foto: http://sendziecka.files.wordpress.com/2011/08/dziecko-spi1.jpg

środa, 18 lipca 2012

Zmęczenie

Zmęczenie. Ja rozróżniam dwa rodzaje - to zwycięskie, słodkie zmęczenie przez które się uśmiechasz i cieszysz, że czegoś dokonałaś i to drugie, gdy masz ochotę zasnąć na 1000 lat, odseparować się lub płakać.

Niestety dopadło mnie to drugie. Natłok obowiązków, kilka godzin snu, brak urlopu. No tak - korporacja i jej minusy. Ale to nie jest tak, że urlopu wziąć nie mogę, wręcz przeciwnie. No oprócz tego całego zmęczenia organizmu przydałaby się również podróż poślubna, ale... ale zachciało się domu. Nie mieszkania, które posiadamy, nie... domu!

Miejsca, gdzie przyjadą znajomi, aby śpiewać piosenki nad ranem przy dźwiękach gitary mojego męża i zajadać się mięsem z grilla, gdzie postawimy ogromną choinkę, koty będą spały na ganku. Niestety za marzenia trzeba zapłacić. W związku z tym pożegnam się z wymarzoną wycieczką i pojadę do domku nad jeziorem. Nie no, wszystko fajnie - pomysł mi się podoba. Coś za coś, ale powzdychać chyba mogę? Słoneczną Maltę zamieniamy na deszczowe podlasie. Jupi!

No i oczywiście pielgrzymka na doradcach, bankach... Dom! Myśl o domu...

Zmęczenie. Dopadło mnie zmęczenie.

wtorek, 17 lipca 2012


Moje niebo? Ma dość krótką historię. Tworzyć zaczęło się w momencie, gdy gorzej już być nie mogło. Gdy straciłam nadzieję. Nagle pojawiło się ono.

Gdy mnie tu przywieziono, byłam przygnębiona. Dziś jestem szalona i dumna ze swego szaleństwa. Tam, na zewnątrz będę się zachowywać tak samo jak inni. Będę robić zakupy w supermarkecie, rozmawiać o głupstwach z przyjaciółkami, tracić czas przed telewizorem, ale ze świadomością, że moja dusza jest wolna, że mogę marzyć i porozumiewać się z innymi światami, których istnienia nawet nie podejrzewałam, zanim tu przyszłam.

Pozwolę sobie na jakieś głupstwa tylko po to, aby ludzie mogli powiedzieć: Przecież wyszła z Villete! Ale wiem, że mojej duszy niczego nie zabraknie, bo moje życie nabrało sensu. Będę mogła oglądać zachody słońca i wierzyć, że za nimi kryje się Bóg. Gdy ktoś mnie znudzi, powiem jakąś bzdurę, nie będę przejmować się tym, co inni pomyślą, bo i tak powiedzą: Przecież wyszła z Villete!

Na ulicy będę patrzeć mężczyznom głęboko w oczy i nie będę się wstydzić, że mnie pożądają. Ale zaraz potem pójdę do delikatesów i kupię najlepsze wino, na jakie będzie mnie stać i wypiję je z moim mężem, bo chcę się śmiać - z nim, mężczyzną, którego kocham.

On powie mi, śmiejąc się: Jesteś szalona! A ja mu odpowiem: Oczywiście, przecież byłam w Villete! I szaleństwo mnie wyzwoliło. A teraz, mój najdroższy, musisz brać urlop co roku. Musisz pozwalać mi odkrywać grozę coraz to nowych górskich szczytów, bo chcę ryzykować, dopóki żyję.



Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć